Dzień zapowiadał się mokro. Brzmi to może nieco dziwnie, ale jak na mój rodzinny Lany Poniedziałek, to nic w tym nie jest niedorzecznego. Od zawsze w tradycji w której zostałam wychowana, to był nieco stresowy dzień, bo na samą myśl, że będę zaatakowana z kubłami wody, wprawiało we mnie wstyd, nieśmiałość ale i niechęć. Na szczęście to się zmieniło od momentu, kiedy będąc w rodzinnych stronach, zostałam wyprowadzona w tym dniu na dwór, i na podwórko „wparowało” z 10 chłopaków, którzy mieli przy sobie wiadra wypełniona lodowatą, bo ze studni wodą. Cała ich zawartość znalazła się na mnie. I zamiast uciekać, stałam jak wryta. Stałam tak mokra, od głowy do stóp. Jedynie wzdłuż opuszczonych rąk, moje boki były suche. To był chyba najbardziej mokry dzień mojego życia. Ale spłukał on ze mnie wstyd i pewną nieśmiałość. Od tego czasu, z wielką chęcią i jakże wielkim zaangażowaniem uczestniczę w lanym Poniedziałku. To niezła frajda, zwłaszcza, gdy „rywal” się nie obraża, tylko sam kontynuuje walkę na wodę ciepłą i zimną.
Na szczęście tego roku było skromnie. Miałam co suszyć, jednak to już nie to co kiedyś. Mimo wszystko dla zdrowotności...
http://www.styrnol.pl/Aktualnosci/2011/Smigus_Dyngus_w_Styrnolu_.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz