sobota, 15 czerwca 2013

sens.

To nie będzie najweselszy tekst. Pochłonięta lekturą Malemena, o śp. Marku Jackowskim, zdałam sobie sprawę, jak życie potrafi być krótkie. Jak człowiek jest nieświadomy tego co dookoła. Nie, to nie brednie. Bo przecież ile razy zastanawiałam się, co ze mną będzie, jak już mnie tak naprawdę nie będzie? Ja osobiście, wiele razy. Ostatnio jednak uderzyło we mnie coś o wiele silniejszego niż byłabym w stanie sobie wyobrazić.

Wszyscy cieszyli się na ten dzień. Wielkie przygotowania. Zaproszenia już rozdane. Sukienka i garnitur zamówione, sala również wybrana. Nawet auto, "nie byle jakie". Radość wszechobecna. Odliczanie rozpoczęte. 6 miesięcy. 3 miesiące. Miesiąc. Coraz gorętsza atmosfera. 3 Tygodnie. Sukienka odebrana. Ostatnie ustalenia również poczynione. Lista gości zamknięta. 2 tygodnie. Śmierć przyszła niespodziewanie. Rankiem. Ona. Nie, nie Panna Młoda, a ktoś bardzo Jej bliski. Babcia. Najbliższa z bliskich. Zemdlała. Umarła w ramionach swojego najukochańszego męża. Niespodziewanie. Nie doczekała ślubu swojej ukochanej wnuczki. I kiedy tak leżała w otwartej trumnie, nieświadoma już niczego, sama zdałam sobie sprawę, jak człowiek jest nieświadomy swojego życia. Jak bezwładny jest po śmierci. Leży nic nie czując. Bezwładnie. Bez czucia. Bez emocji. Wszyscy dookoła zalewają się łzami. Nie dowierzając, że jak to, tak nagle? Tu teraz? Jeszcze chwilkę wcześniej mogliśmy się razem cieszyć z przygotowań do tak ważnego dnia. A teraz widzimy koniec drogi po świecie. Koniec tu, jest początkiem tam... gdzieś. 
Kiedy nastąpił wspaniały dzień, pełen radości, szczęścia, miłości, czuło się obecność Babci. Czuło się spojrzenie, jej uśmiech. Ona tam była. Cieszyła się z nami.
Jaki jest sens istnienia? Chyba taki, że życie jest po to, aby żyć tu i teraz. Bo na to, co później, sami i tak nie mamy wpływu.